top of page

Gabriela Klara Masłowska

jest autorką tekstów zamieszczonych poniżej

Książka

wydana w 2020 r., autor Gabriele Klara Masłowska, tytuł:

Krwawy Lord

Legendy Naitich

Książka Gabi.jpg

"Krwawy Lord" Gabriela Klara Masłowska, wyd. 2020 r.

Recenzje książki:


 

Książka opisuje walkę, a w końcu wielką bitwę, o przejęcie panowania nad światem przez Krwawego Lorda. Żeby zwyciężyć i być równym Bogom musi mieć cztery żywioły: wody, ziemi, ognia i powietrza, należące do najpotężniejszych z rodu Naitich, uskrzydlonych czarnoksiężników.

Krwawy Lord, aby zdobyć wszystkie żywioły, stworzył wielką armię składającą się z czarodziei, wampirów, upiorów oraz ludzi, którzy tak jak on lubili walkę, okrucieństwo i przemoc. Jego armia siała spustoszenie, napadała na inne królestwa i przejmowała ich ziemię.

Szczególnie polowali na Panią Wody, żeby zdobyć jej smoka i zawartą w nim moc. Do akcji wkraczają także inne istoty i bóstwa, zaniepokojone coraz większym zamieszaniem i obawą, że nastąpi skupienie żywiołów w jednym ręku.

W swoich przygodach i wędrówkach Pani Wody poznaje młodego Amona Felice, który wraz z innymi bohaterami książki bierze udział w przygotowaniach do rozstrzygającej bitwy.

To barwna opowieść fantasy, przepięknie i lekko napisana, o odwiecznej walce dobra ze złem, przenosząca czytelnika w świat przygód, które poruszają wyobraźnię i sprawiają, że przeżywamy je razem z bohaterami, nie brakuje w nich zaskakujących sojuszy, intryg i zdrad, jak również nawiązujących się przyjaźni. Mnóstwo opisów walk, zagrożeń i niebezpieczeństw, ale również baśniowego świata, wspaniałych pałaców, ogrodów i bujnych lasów. Szczerze polecam.

Mirosława Respondek

 _______________

Dawno temu, zanim jeszcze zrodzili się współcześni ludzie, na świecie żył ród Naitich, mądrych, uskrzydlonych czarodziei. Każdy miał inny dar, każdy inne ubarwienie piór, oczu lub włosów. Najpotężniejsi z nich byli władcami czterech żywiołów, dbali o to, aby wśród innych ras panował ład, pokój i żyli w zgodzie ze wszystkimi plemionami. Nawet z wampirami i strzygami.

Jednak którejś nocy, podczas pierwszej kwarty księżyca, zostali zaatakowani przez potężnego czarnoksiężnika, którego po rzezi jakiej dokonał, ochrzczono mianem Krwawego Lorda. Na ponad pół wieku świat pogrążył się w mroku i pożodze bitew, śmierci i intryg.

Dopiero młody Merda Brańczyk, Amoniusz Felice – wzięty pod opiekę przez Panią Wody – odkrył prawdę i objawił przyjaciołom pilnie strzeżony sekret Krwawego Lorda, zmieniając oblicze świata! A jak to mu się udało, przeczytajcie, bo naprawdę warto!

Książka Krwawy Lord jest debiutem autorki, która jak na bardzo młody wiek świetnie włada piórem, stworzyła świat pełen fantazji, magii z niezwykle wyrazistymi bohaterami i niesamowitymi stworzeniami, których szybko polubicie. Książka świadczy o bardzo bogatej wyobraźni autorki, czyta się ją znakomicie, a spójna i barwna fabuła szybko nas wciąga.

Róża Sokołowska

Wybrane fragmenty  książki "Krwawy  Lord" Gabrieli Klary Masłowskiej:

Str. 7-8

Ciemna noc spowijała ogromne miasto u wybrzeży morza Białego. Stolica Merda Branka, nosząca tę samą nazwę co kraj, pogrążona była w błogim śnie. Tylko nieliczni żołnierze, strzegący bram miasta i pijani marynarze, zakłócali błogi spokój uliczek.

Wśród tych, którzy nie spali, był młody chłopiec — Amoniusz Felice, bowiem czytał po kryjomu książkę. Siedział w swoim pokoju przy zapalonych świecach i przewracał kolejne kartki papieru. Miał bladozłote włosy i poczciwą twarz. Nauczyciele mówili o nim „Anielska twarz, a za skórą diabeł”. Siedział na wyłożonym poduszkami parapeciei przekładał kartki historycznej książki o Naitich. I chociaż czytał ją już wiele razy, nigdy mu się nie znudziła.

Naiti to ród uskrzydlonych czarnoksiężników, dysponujący potężną magią, która jest niezwykła, nawet dla największych ludzkich czarodziei. Ich skrzydła przypominają peleryny bądź płaszcze, a ich głównym znakiem rozpoznawczym są kolorowe ubarwienia oczu, piór bądź włosów. Najbardziej znani są władcy żywiołów — to czterej najpotężniejsi magowie, jakich znał świat, żyją o wiele dłużej niż przeciętni Naiti, a ci dożywają kilkuset lat.

Legendy mówią, że jeżeli wszystkie cztery filary żywiołów zjednoczą się, to powstanie niewyobrażalna potęga natury. Nikt jednak do końca nie wie, co to oznacza, możliwe jest, że nawet mędrcy Naitich nie są pewni skutków takiego posunięcia.

Najbardziej znany badacz i odkrywca, Naren Ottokaren, nie snuje na ten temat nawet przypuszczeń. Znany jest on głównie z odkrycia sztuki tworzenia medalionów oraz przedarcia się z Dividą La Marche do głównej siedziby Krwawego Lorda. Wykradzione tam dokumenty pozwoliły przeważyć losy bitwy i wyprzeć wroga na odludne wyspy, ale ciągle istnieje obawa, że może on powrócić. Jednak młoda władczyni wody Divida jest gotowa bronić naszych krain przed tym największym wrogiem. Czarnoksiężnik jest jednym z ostatnich żyjących władców żywiołów, a ta kobieta o granatowo-złotych włosach to ostatnia deska ratunku…

Młody Amoniusz Felice zamyślił się, uwielbiał czytać właśnie tę książkę, ponieważ najlepiej opisywała Naitich. Chłopak marzył, aby któregokolwiek poznać, albo chociaż z daleka zobaczyć na własne oczy. Tyle o nich słyszał, o ich dokonaniach, przygodach i potężnej magii. Podobno władcy żywiołów byli nie do pokonania, a za pomocą myśli mogli miażdżyć góry i wysuszać morza. Za czasów jego przodków, kiedy jeszcze podróże między krajami nie były zakazane, można było zobaczyć tych czarodziei w wielu miastach. Teraz byli oni jednak rzadkością i niewielu z nich zapuszczało się w pobliże osad ludzi. Jednak młody Amon nie tracił nadziei, że kiedyś spotka przedstawiciela tego plemienia.

 

 

Str. 97-99

Divida ocknęła się w kajucie. W głowie słyszała cichy szum. Powoli wstała, podpierając się o biurko. Przed oczami miała rozmazany obraz. Rozejrzała się dookoła, napotykając martwe ciało zdrajcy, oprzytomniała. W jej sercu nasilił się gniew, który zawsze dodawał jej sił. Zawrzała. Rozłożyła ręce i zaczęła to zginać to prostować palce. Zewsząd zaczęła napływać woda. Wlewała się po burcie i przenikała między deskami. Zaczęła ją okrążać i wspinać się po jej nogach. Kiedy słona woda zakryła ją całą, Divida zlała się z nią w jedno. Zniknęła. Przemknęła przez część morza pod postacią prądu morskiego. Zatoczyła olbrzymi półokrąg. Zaraz za nią wyrastały olbrzymie koralowce. Cały półwysep został otoczony przez koralowy mur. Divida rozesłała kręgi. Chwilę po tym pojawiły się białe rekiny. Były to monstrualne bestie. Pani wody przykazała im strzec muru. Pomknęła dalej. Ryby uciekały przed nią, bojąc się z nią zetknąć. Nagle zobaczyła nad sobą dziesiątki statków.

Czerwone drewno oznaczało statki Naileno. Divida bez wahania wyskoczyła na powierzchnię wody między statkami, rozpychając je. Ponownie zaczęła przybierać swój kształt. Ludzie na okrętach spanikowali. Divida zawisła nad nimi. Spojrzała wściekłym wzrokiem na ludzi, którzy mierzyli w nią z łuków. Król dał rozkaz do ataku. Jedna ze strzał świsnęła obok jej skroni. Dwie inne wbiły jej się w skrzydła. Strzepnęła je, nie zwracając na nie uwagi. Uniosła ręce do góry i nagle zadudniło, zrobiło się ciemno. Zewsząd nadciągnęły czarne chmury, ciężkie od deszczu. Zawiał zimny wiatr. Zaczął się sztorm. Nie był on jednak zwykły. Divida wywołała olbrzymi wir wodny, zimny, siekący deszcz był ciężki i bezlitośnie siekł ludzi po twarzach. Istna ściana wody, fale bijące o burty. Drewno, z których zbudowane były statki, trzaskało przy każdym uderzeniu wody. Krzyk setek gardeł nie wzruszał czarodziejki. Bez najmniejszego poczucia winy wpatrywała się, jak wszystko ginie w odmętach wody. Statek po statku, człowiek po człowieku. Dopiero w chwili, kiedy zobaczyła jak ostatni dziób dwumasztowca znika wśród fal, ogarnął ją smutek. Podniosła prawicę i momentalnie wszystko ucichło. Chmury zmieniły się w białe obłoczki, morze uspokoiło się. Divida spostrzegła, że na powierzchni utrzymało się jeszcze około dziesięciu najsilniejszych marynarzy. Trzymali się kurczowo resztek desek, beczek czy skrzyń. Czarodziejka stanęła na tafli wody. Tupnęła obcasem w taflę wody, a ta stała się twarda i gładka niczym stół. Woda wypluła marynarzy na powierzchnię. Było ich dwunastu. Z niedowierzaniem patrzyli na ciemną twardą wodę. Następnie z przerażeniem na Dividę.

— Wiedzieliście, że Alkanedo jest niewinne. Prawda? — warknęła. Wszyscy spuścili wzrok. — Jak mogliście zadać nam taki cios. Dlaczego nas zdradziliście? — zapytała.

Odpuściły jej już nerwy, była raczej wstrząśnięta i zrozpaczona. Ufała tym ludziom a oni…

— Stanęliśmy po wygranej stronie, bo musieliśmy — szepnął jeden z nich.

Divida rozpoznała go. To był brat Juliusza.

— Wczorajszego ranka nasz król obwieścił nam swoje zamiary. Byliśmy załamani tak jak ty. Ale co mogliśmy zrobić? Kto stoczy walkę przeciwko armii krwawych myśliwych, czarodziei i kilkunastu Naitich? Kto by się odważył?

— Ludzie, czarodzieje, Wilkanie, Naiti. To wam nie wystarcza? — zapytała ze złością. — To wam nie wystarcza!!! — krzyknęła ponownie.

 

 

Str . 221-223

— Zgubił się pan? — usłyszał nagle kobiecy głos i odwrócił się, ale nie ujrzał kobiety a smoczycę.

 Piękną, białą o złotym grzbiecie i takich samych ślepiach. Emillion nabrał powietrza, nie bardzo wiedząc, co odpowiedzieć.

— Pan się mnie boi? — zapytała, widząc minę wampira.

Wtedy uśmiechnęła się i przemieniła w ludzką postać. Była może mniej straszna, ale niewiele mniej.

 — Można powiedzieć, że oddzieliłem się od towarzysza i nie bardzo wiem, jak go odnaleźć — powiedział po chwili bardzo ostrożnie. — Zwie się Koral, chyba jest jednym ze strażników. Znasz go pani?

Rairen zamrugała ślepiami i pokręciła głową.

— Wybaczy pan, ale nie. Czy pomóc panu znaleźć się w pańskiej krainie dusz? Sądząc po wyglądzie, jest pan wampirem. To tamta srebrna brama — pokazała palcem na odległy łuk.

Jednak czarodziej pokręcił głową.

— Wiem, że zabrzmi to jak żart, ale nie jestem martwy. Znaczy… Nie trafiłem tu przez śmierć, ale dzięki pewnej mapie. Mam się spotkać z dziećmi. Merda Brańczykiem i Mongurianinami. To są… — nie dokończył, gdyż kobieta wydała z siebie zduszony krzyk i łapiąc go za rękę pociągnęła za sobą.

Chociaż uśmiechała się od ucha do ucha, nie spowodowało to, że zelżał jej uścisk, który miażdżył wampirowi rękę.

— Trzeba było od razu powiedzieć, że jesteś Emillion. Czekamy na ciebie od miesięcy, no, w przełożeniu na twoje, to kilkanaście dni. Byłam obecna na osądzaniu serc, kiedy zjawił się twój przyjaciel. Był nieco roztrzęsiony i nie bardzo wiedział, co się dzieje, ale szybko mu pomogłam. Jest w waszej krainie — buzia jej się nie zamykała, ale Emillion nie mógł się nawet ruszyć, bo była za silna.

— A czy możesz mi chociaż powiedzieć, jak ci na imię? — zapytał w końcu, gdy zatrzymali się przed jakąś bramą.

Kiedy próbował złapać oddech, kobieta uśmiechnęła się.

— Hankalienakoras — powiedziała szybko.

Emillion spojrzał na nią dziwnie, nie bardzo wiedząc czy to było jej imię, czy o coś go pytała.

— To znaczy szczere serce. Widzę jednak, że ci to nie pasuje, dlatego mów mi Hanuś, wymyślił to twój przyjaciel — zaśmiała się i nie zważając na strażników, wepchnęła Emilliona w zielony krąg.

Emillion zamknął oczy, a jak je otworzył, spostrzegł jeden z piękniejszych widoków, jakie widział. Stał na szczycie góry i wpatrywał się w łańcuchy górskie, spowite szklistą mgłą, od której odbijały się promienie słońca. Czyste, rześkie powietrze, uderzyło wampira jak bicz. Było to cudowne uczucie. Stał tak chwilę, gdy wyczuł, że Hanuś z uwagą mu się przygląda. Spojrzał na nią, a ona lekko się zaczerwieniła.

— Pierwszy raz widzę wampira, który tak odczuwa to, co widzi — szepnęła zmieszana.

Emillion pokiwał głową, zdając sobie sprawę, że Koral powiedział mu coś podobnego. Wtedy zmysł mu się wyostrzył. Wyczuł znajomy zapach. W głębi serca zrodziła się nadzieja, której nie mógł stłumić. Spojrzał w dół urwiska i spostrzegł, że bardzo dokładnie widzi każdego człowieka w wiosce. Zaczerpnął powietrza i skoczył. Hanuś stała jeszcze chwilę, a następnie zmieniła się w smoka i ruszyła w jego ślady. Emillion leciał w dół bez strachu i twardo wylądował na nogach. Ludzie w wiosce spojrzeli na niego zaskoczeni, ale po chwili każdy poszedł w swoją stronę. Nie wiedzieli, kim jest i myśleli, że jednym ze strażników. Emillion szedł i dokładnie się rozglądał.

Widział już taką wioskę. Wiele lat wcześniej, kiedy w jego kraju toczyła się wojna domowa. Tylko że ta wieś spłonęła z rozkazu jego brata. Nagle zatrzymał się, widząc człowieka pochylonego nad dziennikiem, w którym coś zapisywał. Miał ciemnozielone szaty i brązowe włosy sięgające ramion. Emillion chwiejnym krokiem podszedł do niego i stanął nad nim. Znał to pismo, bardzo dobrze.

Mężczyzna, widząc cień na kartkach, podniósł głowę i skamieniał. Przyjaciele zastygli, nie mogąc wydusić z siebie słowa.

Pierwszy wstał Feren, ale nie wymówił słowa. Emillion położył mu drżącą rękę na ramieniu, bojąc się, że to co widzi zaraz zniknie. Jednak nie zniknęło.

— Ty żyjesz — wydusił w końcu z siebie, a czarnoksiężnik skinął mu głową.

— O tyle, o ile. Dalej jestem martwy, ale dzięki twojemu pochówkowi jestem teraz tu — odparł Feren i objął przyjaciela.

Sekundę później odepchnął go od siebie. Uśmiech zniknął z jego twarzy.

— Ciebie jednak nie powinno tu być. Miałeś żyć i walczyć! — zrobił krok do tyłu. — A ty stoisz w naszej krainie, dlaczego? — spytał, patrząc nań złym okiem.

 

 

Str. 388-389

— W istocie, Amoniuszu, musicie już ruszać — nieoczekiwanie odezwał się Tarcjusz, czochrając włosy młodzieńcowi. — Nie martw się, za parę tygodni znów się zobaczymy i zatęsknisz za spokojem — obiecał, śmiejąc się.

Zeszli ze schodów i zbliżyli się do koni. Żołnierze już siedzieli na swych koniach, a wśród nich Feren, który im przewodził. Na widok rodziny Felice teatralnie zdjął kapelusz.

— Witaj pani, mam nadzieję, że wybaczysz mi, iż ośmielam się towarzyszyć twemu synowi i wam w tej podróży. Obiecuję, że będę się od pani trzymał tak daleko jak to tylko możliwe — uśmiechnął się, a za nim pozostali, oczywiście oprócz pani Felice, której twarz nabrała rumieńców.

Służący pomogli rodzicom Amona wsiąść na ich konie, podczas gdy chłopak szukał swojego. Nagle dostrzegł ogromnego, smukłego czarnego ogiera z białymi frędzlami przy kopytach, grzywą czarnych loków i białej bródce. Oczy świeciły zwierzęciu srebrnym blaskiem a sierść lśniła w słońcu niczym naostrzony miecz. Zwierzę było osiodłane i gotowe do drogi.

— Podoba ci się Amonie? — spytała Divida, która stanęła tuż obok podopiecznego. — Uznałam, że powinieneś mieć swego wierzchowca, który będzie ci towarzyszyć przez nadchodzące lata — spojrzała na Amona, który nie posiadał się z radości.

Bardzo powoli wyciągnął rękę w stronę wierzchowca, uważając, aby go nie dotknąć. Zwierzę bardzo powoli podeszło do niego, powąchało i położyło pysk na jego dłoni. Miało bardzo miękką sierść. Amon dosiadł go, czując się jak na stromej górze.

— Dbaj o niego Amonie. Pamiętaj, że to niezwykły koń, to Jedynak, syn Zykfryda. Będzie ci

służył wiernie, jeśli zasłużysz sobie na to i nigdy nie zapominaj, że ten koń nie jest zwykłym

zwierzęciem. Jeśli go zawiedziesz, porzuci cię i już nigdy go nie ujrzysz, więc powtórzę, dbaj

o niego — skinęła mu głową.

Amon podziękował jej pięknie i poklepał Jedynaka po szyi.

— No to do zobaczenia za dwa miesiące — Divida odeszła od jeźdźców, a Tarcjusz objął ją

ramieniem, drugą ręką machając Amonowi.

— Albo za pięć, sześć lat — dodał Irling, zmuszając się do uśmiechu.

Rozległ się dźwięk rogu i konie ruszyły. Amon miał wrażenie, że umiera od środka, lecz

jednocześnie czuł się szczęśliwy. Odwrócił się i pomachał w stronę oddalających się przyjaciół.

Strażnicy wyczarowali krąg. Na chwilę przed zniknięciem, Amoniusz zastanawiał się czy na

pewno jeszcze zobaczy Irlinga, Lauren i Emilliona. Jeśli tak, to czy będą oni tacy sami? Wtedy

zalała go ciepła mgła a świat zawirował mu w głowie.

Divida jeszcze długo wpatrywała się w miejsce, gdzie zniknął Amon. Irling z Lauren już poszli,

Emillion stał kilka kroków za nią z Tarcjuszem. Wreszcie podszedł i westchnął ciężko. — Będzie

mi brakowało tego młodego Południowca — przyznał, a wtedy Divida się rozpłakała.

Masłowska Gabriela.png
Masłowska Gabriela

Opowiadanie

Wrocławska zagadka

 

Mężczyzna o drobnej figurze, ale bystrych oczach pakował w pośpiechu biżuterię pani Kapilek do czarnej walizki. Kiedy opróżnił szafeczkę w sypialni, przeszedł do sąsiedniego pokoju, w którym znajdował się brązowy sekretarzyk.

Mężczyzna złapał klamkę od drugiej szuflady i otworzył ją. Wyjął z niej wypchaną kopertę, wsunął ją do kieszeni i z powrotem zamknął szufladę. Niestety wychodząc z pokoju potknął się o próg drzwi i upadł, przewracając drewnianą figurkę Afrodyty. Wstał ze zdumiewającą szybkością i odstawił posąg na miejsce. Wróciwszy do sypialni sięgnął po walizkę i wyszedł z domu tą samą drogą, którą wszedł, nie zostawiając .... żadnych śladów.

*  *  *

Panna Sara Corker była kobietą wyjątkowo wybitną, w swoim przynajmniej mniemaniu. Z natury była skromna i o dobrym sercu. Tego dnia jej humor odwzorowywał niebo unoszące się nad miastem; bezchmurne i spokojne. Znajdowała się w ekskluzywnej kawiarni „Czerwona Pomarańcza“, siedząc na swoim ulubionym miejscu, przy oknie wychodzącym na ruchliwą ulicę Wrocławia. Jak w każdą sobotę, zamówiwszy białą kawę, wzięła jedną z gazet i czytała ją jednocześnie spoglądając na przechodniów.

Dzisiaj jednak wszystko potoczyło się inaczej niż zwykle.

Zaczęło się od tego, że do kawiarenki wpadł młody chłopak. Wysoki, chudy, orli nos, zielone oczy. Nie wyróżniał by się niczym w tłumie, gdyby nie jaskrawo pomarańczowy szalik i zielony beret. Nie pytając o zgodę usiadł przy stoliku panny Corker i położył czek na 2 tysiące złotych.

- Zaliczka – wysapał na przywitanie i kilkoma łykami wypił kawę Sary.

- Na zdrowie – odpowiedziała panna Corker nie odrywając wzroku od ulicy pełnej ludzi – nie spodziewałam się, że przyjdziesz tak wcześnie. Policja nie daje sobie rady?

Chłopak zastygł i podniósł oczy okrągłe ze zdziwienia.

- Nie – odparł niewinnym tonem – po prostu mamy strasznie dużo na głowie, a sprawą tych zaginionych diamentów trzeba się zająć.

- Co wiesz o tej sprawie aspirancie? – spytała z ironią panna Corker.

- Myślę, że zadowolę Cię moją wiedzą – odparł młodszy aspirant Filip Płatkowski, dumnie wypinając pierś – przestępca był profesjonalistą. Z niezwykłą precyzją otworzył kuchenne okno, nie zostawiając żadnych śladów włamania. Wziął bardzo cenną kolię diamentową, kilka innych naszyjników i broszek, po czym zniknął. Następnego dnia pani Kapilek wróciła do domu i spostrzegła spustoszenie w biżuterii.

Sara powoli kiwnęła głową na znak wysłuchania i przyciągnęła czek do siebie. – Przyjmę sprawę, tego jak się wyraziłeś, profesjonalisty.

Uśmiechnięta twarz Filipa przybrała teraz wyraz zakłopotania. – Nie uważasz, że tej kradzieży dokonał ktoś z doświadczeniem?

- Tego nie powiedziałam.

- Więc?

- Nie sądzę, że włamał się amator, bo wszedł jak powiedziałeś bez śladu. Ale przyznaj sam, kto w XXI wieku włamuje się do cudzego domu i nie kradnie laptopa, czy komputera? Poza tym, nie sądzę aby profesjonalistę w dzisiejszych czasach interesowała biżuteria, chyba, że należałaby do Królowej Anglii....  Myślę, że ktoś zlecił tę kradzież – dokończyła swój wniosek i spojrzała na przyjaciela, który nie tylko miał oczy jak spodki, ale i otwarte usta.

- Połkniesz muchę – rzuciła półgłosem, po czym wstała, zdjęła płaszcz z wieszaka i ruszyła do drzwi – idziesz? – spytała młodszego aspiranta Płatkowskiego, który wyciągał portfel z kieszeni.

- Chciałem zapłacić – wyjaśnił nieśmiało Filip.

- Zapłacę mamie kiedy indziej, raczej się nie obrazi – odparła z uśmiechem panna Corker, zapięła płaszcz i pomachała w stronę lady.

- Gdzie idziemy? – spytał młodszy aspirant kiedy dogonił koleżankę.

- Ja na miejsce przestępstwa, a Ty do jubilera. Sprawdzisz ile była warta skradziona biżuteria.

*  *  *

Mieszkanie pani Kapilek było jedną wielką świątynią greckich bogów. W każdym z pokoi znajdowały się figurki, czy posążki związane z grecką mitologią. Niebieskie ściany i białe meble dodawały elegancji i uroku pomieszczeniom, ale sypialnia i pracownia były inne. Ściany pokrywała różowa tapeta a meble były koloru jasnego brązu. Dywaniki i poduszki były białe z różowymi serduszkami. W pracowni, przy drzwiach, stał duży drewniany posąg bogini Afrodyty. Ten najbardziej spodobał się Sarze.

Policjanci patrzyli z kpiącymi minami na dziewczynę, która oglądała mieszkanie. Z dużą dokładnością badała sypialnię, którą jak powiedzieli „przeszukali dokładnie“.

- Nie dopatrzyliście się jednak śladu po, jak sądzę, męskiej walizce – oświadczyła z dumą wskazując na lekkie, prostokątne wgłębienie.

Funkcjonariusze policji błyskawicznie znaleźli się przy niej i zrobili kilka zdjęć. Sara uśmiechnęła się pod nosem i przeszła do pracowni z zamiarem obejrzenia posągu Afrodyty. Uważała, że jest on wyjątkowo ładny. Jej uwagę przykuł jednak mały strzępek materiału. Panna Corker wyjęła z torebki małą pęsetę i plastikowy woreczek. Pęsetą zdjęła materiał z posągu. Sara dobrze znała panią Kapilek, która często zaglądała do „Czerwonej pomarańczy“. Wiedziała, że ta kobieta NIGDY nie włożyłaby lnianego ubrania i w dodatku zielonego. Umieściwszy strzępek w woreczku wyszła z gabinetu, pożegnała się z policjantami i opuściła dom pani Kapilek.

- Czas porozmawiać z gospodynią – mruknęła do siebie i poszła złapać taksówkę.

*  *  *

Pani Kapilek była atletycznie zbudowaną kobietą o ciemnej karnacji. Po włamaniu policja zabrała ją na komisariat, aby przesłuchać. Po tym wydarzeniu pani Kapilek nie chciała nocować sama w domu i zatrzymała się w hotelu „Ostatnia kropla“.

Sara czuła, że pomimo tego, że ta kobieta była z reguły szczera i uczciwa, to nie wszystko wyznała w trakcie przesłuchania. Znając panią Kapilek wiedziała, że nie stać ją na drogą diamentową kolię. Pracując jako sekretarka nie mogła sobie pozwolić na taki wydatek, a jej mąż zmarł kilka lat temu. Istniała opcja odziedziczenia po rodzinie ale Sara miała inne podejrzenia.

Kiedy dotarła do hotelu, w recepcji, zastała Grzegorza Bakiewicza - komisarza policji, szefa Filipa Płatkowskiego, który mu zresztą towarzyszył.

- Panna Corker! – zawołał komisarz i podkręcił wąsa – Filip opowiedział mi o pani podejrzeniach i przyjęciu sprawy.

- Owszem panie komisarzu. A co Pana sprowadza do tego hotelu? – spytała Sara z typową dla siebie zaczepnością w głosie.

- Okazało się, że kolia nie należy do pani Kapilek – rzekł z dumą komisarz – należy ona do pani Ireny Koronkowicz, słynnej aktorki, ale to Pani zapewne wie. Jubiler rozpoznał kolię ponieważ zrobił ją na zamówienie trzy lata temu. Jednak pani Kapilek nie poinformowała nas o tym, dlatego jeśli nie będzie w stanie wyjaśnić co ta kolia u niej robiła, możemy ją oskarżyć o współudział w kradzieży.

Panna Sara słuchała tego wszystkiego w milczeniu i dopiero po chwili odpowiedziała – Więc moje przypuszczenia się sprawdziły. Kolia nie należy do niej.

- Jak to? Brałaś pod uwagę taką możliwość? – zdziwił się Filip.

- Jeszcze Was zaskoczę. Kolia była trzymana w gabinecie. Znalazłam tam zielony strzęp materiału, który nie pochodził z mieszkania Pani Kapilek. Dywanik przy progu był przesunięty, a posąg ma wgniecione ramię. Wniosek: ktoś, prawdopodobnie złodziej, był w gabinecie. Po co, skoro biżuteria była w szufladzie sypialni? Rozwiązanie musiało być jedno – kolia była w gabinecie!

W czasie kiedy Filip opowiadał Sarze o wizycie u jubilera, komisarz pytał się obsługi hotelu o numer pokoju, w którym znajduje się pani Kapilek. Okazało się, że nie tylko oni pytali o pokój 315c.

- Państwo Koronkowiczowie również złożyli jej wizytę i są u niej nadal – wyrzucił z siebie szybko komisarz.

- Doprawdy? – panna Corker zmarszczyła brwi – które piętro?

- Drugie. Pokój 315c – odpowiedział komisarz.

Sara była już w połowie korytarza. – Ja pójdę schodami, Wy jedźcie windą i nie pozwólcie im wyjść!

- Myślałem, że to my jesteśmy policjantami – powiedział Filip ale umilkł pod spojrzeniem szefa.

- Rób co mówi i siedź cicho. Jej przeczucia nie wolno zlekceważyć. Wiele razy nam pomogła – westchnął komisarz i pobiegł do windy.

Państwo Koronkowiczowie byli w złym humorze. Zwłaszcza pani Irena. Siedziała na przeciwko pani Kapilek i po cichu o czymś z nią rozmawiała. Kiedy panna Sara i dwaj policjanci znaleźli się pod drzwiami pokoju 315c usłyszeli cichą ale ożywioną rozmowę.

- Musisz ją odzyskać – kobiecy głos, niewątpliwie należący do Ireny Koronkowicz, był zdenerwowany i wręcz ostry.

 - Już Pani mówiłam, sama Pani nalegała abym ją wzięła. Nie ode mnie zależy czy ktoś się włamie czy nie.

Taki strzęp rozmowy usłyszeli zgromadzeni przed drzwiami. Komisarz wraz z Filipem wymienili spojrzenia „Tak jak przypuszczaliśmy“.

Filip zapukał do drzwi – Policja. Proszę otworzyć.

Rozmowy za drzwiami ucichły. Kiedy Pani Kapilek wpuściła ich do środka, zobaczyli państwa Koronkowiczów uśmiechniętych i pijących herbatę.

- Dzień dobry Państwu, czy coś się stało? – spytała pani Irena. Była to kobieta, którą można określić jako wyjątkowo ładną i delikatną. Miała szczupłą sylwetkę, zielone oczy i kruczoczarne włosy. Miała także w sobie coś, co można by nazwać jako uroczą nieporadność. Pan Michał Koronkowicz również brunet, był wysokim, dobrze zbudowanym mężczyzną o stanowczych, brązowych oczach. Na jego twarzy nie widać było takiego spokoju, jaki próbował pokazać.

„To aktorzy, będą próbowali grać“ przemknęło Sarze przez myśl.

- Chcielibyśmy porozmawiać na temat włamania – rzekł chłodno komisarz Bakiewicz.

- Powiedziałam już chyba wszystko na komisariacie – odparła pani Kapilek.

- Proszę nie kłamać – zniecierpliwiła się Sara – jubiler rozpoznał kolię. Należy do Pani – zwróciła się do Ireny Koronkowicz.

Teraz Państwo Koronkowiczowie mieli dość zakłopotane miny.

- No tak – zaczęła powoli pani Irena – skoro to już wiecie, mogę Wam powiedzieć wszystko. Kolia jest warta półtora miliona. Parę tygodni temu miałam próbę włamania we własnym domu. Bardzo się przestraszyłam. Po tym wydarzeniu poprosiłam moją sekretarkę o przetrzymanie kolii dopóki nie zamontujemy dodatkowego alarmu. Prosiłam, żeby nie mówiła o tym nikomu.

- Czy to prawda? – spytała Sara. Pani Kapilek przytaknęła.

*  *  *

Dwa dni po odwiedzinach w hotelu panna Sara dowiedziała się ciekawych rzeczy. Okazało się, że kolia została ubezpieczona na 2 miliony złotych. A to mógł być motyw - państwo Koronkowiczowie mogli wynająć kogoś do kradzieży kolii.

Dowiedziała się również, ze strzępek materiału to był len - bardzo dobrej jakości i dosyć drogi. Ale nie przybliżyło jej to do rozwiązania zagadki.

- Trzy pytania! – krzyknęła uderzając ręką w stół i mało nie przewracając szklanki.

- Jakie? -  spytał Filip.

- Kto? Dlaczego? I jak?

- Chodzi Ci o to kto ukradł kolię, dlaczego i jak? – dopytał Filip.

- Dokładnie – warknęła niezadowolona Sara – mój pusty umysł potrzebuje więcej informacji!

- Czyli, czego? Nie mamy nic nowego, sprawa utknęła w martwym punkcie.

- Nie wykryliście jakichkolwiek odcisków palców? – spytała.

- Niestety. Nie wiemy też nic o tej walizce – odpowiedział ze smutkiem Filip.

Sara westchnęła ciężko i ponownie skupiła myśli. ,,Jeśli okradłabym czyjś dom, to chciałabym się jak najszybciej pozbyć łupu. Nie będę chodzić z ukradzioną biżuterią, a trzymać jej w ukryciu nie ma sensu. Niestety nikt nie próbował sprzedać ani kolii, ani pozostałych błyskotek“. Sara wyjrzała przez okno na ulicę i zmarszczyła brwi. Na jednym ze słupów widniał plakat reklamujący najnowszy film z Ireną Koronkowicz w roli głównej.

- Sprawdziliście Koronkowiczów? – spytała z nadzieją Filipa.

- Tak, mają wspólne konto bankowe. Nic nadzwyczajnego. W ostatnim czasie wydali 8 tys. złotych.

- Na co wydali te pieniądze? – zainteresowała się Sara.

- Nie wiem. Nie sprawdzaliśmy dokładnie, bo nie są podejrzani. Pani Irena to uosobienie delikatności. Poza tym to znane gwiazdy ekranu. Myślisz, że maczali palce w kradzieży?

- Filip, sprawdź na co dokładnie wydali te pieniądze i przynieś mi wydania „Wiadomości Wrocławskich“ z ostatnich 2 lat.

- Po co Ci te stare papierzyska? Nie możesz zajrzeć do komputera.

- Niestety mój laptop odmówił posłuszeństwa.

- To choć ze mną na komisariat – rzucił krótko Filip, chociaż nie wiedział jak zareaguje na to jego szef.

- Dobra myśl – ucieszyła się Sara.

*  *  *

Po kilku godzinach ślęczenia przed ekranem komputera Sara zebrała swoje notatki i wstała od biurka.

- Wiesz na co Koronkowiczowie wydali te pieniądze? – spytała wchodzącego Filipa.

- Głównie na jakieś meble, ale nie mogę się doliczyć 4 tysięcy – odpowiedział Filip.

- Szukaj. Jeśli nie znajdziesz zadzwoń do mnie i poproś komisarza, żeby skontaktował się ze mną jak najszybciej.

- Komisarz Bakiewicz ma teraz spotkanie – jęknął Filip.

- Przyjęłam sprawę tej kradzieży i prawie mam pewność co do podejrzanego. Muszę jeszcze tylko coś sprawdzić – mówiąc to złapała płaszcz i wybiegła z komisariatu.

Po wyjściu panna Corker skierowała się prosto do domu państwa Koronkowiczów. Czuła, że są zamieszani w sprawę bardziej niż przypuszczano.

*  *  *

- Proszę wejść – pan Michał Koronkowicz otworzył Sarze drzwi i zaprosił ją do środka dużego, nieco ponurego domu.

- Wiadomo coś na temat kradzieży? – spytał z zainteresowaniem w głosie.

- Jeszcze nie – odpowiedziała Sara – ale jestem bardzo blisko rozwiązania sprawy – dodała z powagą.

- To dobrze – westchnął pan Michał – żona jest niespokojna z powodu tej kolii.

„Mogła lepiej jej pilnować“ – taka myśl prawie wyszła Sarze z ust, ale w porę ugryzła się w język.

- Przyszła dzisiaj Pani sama? – spytał pan Koronkowicz zamykając drzwi za Sarą.

- Tak, młodszy aspirant i komisarz są dzisiaj zajęci inną sprawą – powiedziała Sara zanim pomyślała, że to niezbyt bezpieczna odpowiedź.

- Zapraszam zatem do salonu na herbatę – pan Michał był wyjątkowo uprzejmy.

- Nie, dziękuję. Nie zajmę Panu dużo czasu. Chciałabym tylko zadać dwa pytania – Sara patrząc na rogi jeleni na ścianach i wypchane trofea myśliwskie pomyślała, że brakuje jej towarzystwa Filipa, ale postanowiła doprowadzić sprawę do końca. – Ile pieniędzy wydali Państwo w tym miesiącu? Nie mamy zgodności w rachunkach bankowych.

- Dziwię się, że policja interesuje się moimi wydatkami, ale nie jest to żadna tajemnica. Wydaliśmy z żoną 4 tysiące na nowe fotele do salonu.

- No proszę – mruknęła Sara – i jeszcze jedno. Czy mają Państwo sejf?

- Oczywiście. Ale to żona ma do niego klucze. Chowa tam głównie swoją biżuterię – odparł pan Koronkowicz.

- Rozumiem. Dziękuję za informację. Muszę już niestety iść – Sara z ulgą opuściła swojego rozmówcę, ale była bardzo zadowolona z wyniku rozmowy.

„Już wiem!“ myślała w drodze do domu. Po południu dowiedziała się jeszcze kilku rzeczy od Filipa i odbyła ciekawą rozmowę z komisarzem Bakiewiczem. Była gotowa na rozwiązanie zagadki.

*  *  *

Następnego ranka poprosiła komisarza o zgromadzenie kilku osób na miejscu przestępstwa. W różowej sypialni pojawili się: młodszy aspirant Filip Płatkowski, komisarz Grzegorz Bakiewicz, panna Sara Corker, pani Kapilek oraz państwo Koronkowiczowie.

- Ta sprawa była wyjątkowo trudna, nawet jak dla mnie. Musicie bowiem wiedzieć, że mój umysł był bardzo wytrwały dla tej jednej kolii – Sara była w swoim żywiole.

- Bardzo cennej kolii – zauważył komisarz.

- Niekoniecznie. Teraz jednak musimy odpowiedzieć sobie na trzy pytania: KTO? JAK? I PO CO?

JAK? – to jest łatwe. Po drabinie na murek, z murku na parapet kuchennego okna.

PO CO? – dla pieniędzy.

A KTO? – Sara zadała to pytanie patrząc po kolei na twarze trójki podejrzanych – ten komu ostatnio zaginęły 4 tysiące złotych.

Państwo Koronkowiczowie popatrzyli na siebie z uwagą.

- Niech się Państwo nie denerwują. Kolia się odnalazła, my ją mamy – odpowiedział komisarz.

- Ale to nie możliwe! – jęknęli jednocześnie pani Kapilek i pan Michał.

- Możliwe – rzekła Sara – już wyjaśniam. Pani Koronkowicz jest gwiazdą filmową więc fotoreporterzy śledzą jej życie. Z prasy dowiedziałam się, że między państwem Koronkowicz nie układa się zbyt dobrze – Sara pokazała zebranym zdjęcia z kolorowego magazynu plotkarskiego, jedno na którym widać kłótnię małżonków i drugie gdzie młody mężczyzna w zielonej lnianej koszuli pociesza aktorkę – akurat tak się dziwnie złożyło, że kolia zaginęła dzień przed tym jak pani Irena odwiedziła adwokata.

- Zamierza się z Panem rozwieść – wtrącił Filip, widząc zdziwioną minę pana Michała.

Sara mówiła dalej – pani Irena sprawdziła wartość kolii i postanowiła działać przed rozwodem. Pod pretekstem prób włamania do domu, uzgodniła z mężem, że przekaże kolię pani Kapilek. Czy dostała Pani ją w pudełku? – Sara zapytała sekretarkę.

- Nie, w kopercie – odpowiedziała biała na twarzy pani Kapilek.

- Czy to nie dziwne? – Sara zwróciła się do zebranych – koperta bardziej się nadaje do banknotów. I tak właśnie było. W kopercie było 4 tysiące złotych dla włamywacza. To była dokładnie przemyślana kradzież, której wcale nie było. Pani Irena namówiła swojego kuzyna i kaskadera filmowego Adama Zarawskiego, żeby się włamał do mieszkania jej sekretarki, ukradł biżuterię i kopertę z rzekomą kolią, która była w istocie jego wynagrodzeniem.

- To jakieś wymysły. Nie macie dowodów! – pani Irena nie wyglądała już na delikatną i nieporadną.

- Rano aresztowano Adama Zarawskiego kiedy próbował uciec za granicę z biżuterią i gotówką. Na przesłuchaniu potwierdził kto zlecił mu kradzież – powiedział Filip, który właśnie skończył rozmawiać przez telefon. Wyszedł na chwilę do pokoju obok i przyniósł stamtąd zawiniątko.

- A w trakcie naszej rozmowy policyjni specjaliści wydobyli z Państwa sejfu TO – rzekł i pokazał wszystkim zebranym lśniącą kolię.

- Była tam cały czas – dodała Sara.

Zebrani spojrzeli na panią Irenę Koronkowicz.

- Chcę adwokata – powiedziała gniewnie.

*  *  *

Wieczorem panna Sara, Filip i komisarz spotkali się w kawiarni „Czerwona pomarańcza“. Miło było zakończyć sprawę w gronie dobrych znajomych. Komisarz jak zwykle trochę marudził na wtrącanie się „cywili“ do spraw policyjnych, ale humor mu się zdecydowanie poprawił po sporym kawałku tortu bezowego – specjalności mamy Sary.

Natomiast panna Sara i Filip już się cieszyli na następną sprawę....

Tekst wspomnieniowy

                                             Puchata kuleczka

                                                     

 

                                                     Kilka lat temu cioteczna siostra mojej mamy Darii, ciocia Karolina mieszkała w Finlandii, sama

                                                     i daleko od rodziny. Moja babcia i jej siostry (prawdziwe kopie prababci Wandy) zdecydowały się

                                                     podarować jej namiastkę „tradycji” w naszej rodzinie, tzn. psa.

                                                     Uznano, że pies będzie najmilszym, „najcieplejszym” i najwierniejszym towarzyszem gdy wróci z

                                                    pracy a jednocześnie będzie „namawiał” do wychodzenia i spacerów.

                                                    Postanowiły, że powinien być mały i uroczy, aby mogła go wszędzie zabierać; wybrano więc psa,

                                                    znaleziono hodowcę i ustalono termin odebrania.

                                                    W dzień odbioru moja mama oraz babcia podeszły do mnie i powiedziały - po sto razy, że to

                                                    zwierzątko nie jest dla mnie, bo są już trzy psy w domu, i żebym nie próbowała ich przekonywać,

                                                    aby zostało z nami. Następnie ubrały się w grube kurtki, gdyż była wtedy zima i pojechały.

W tym czasie niespokojnie wyczekiwałam czworonożnego gościa w swoim pokoju. Mój tata siedział na kanapie w swobodnej pozycji, ale przy każdym odgłosie prostował się jak struna.

Po paru godzinach rozległ się dzwonek do drzwi i mój ojciec, jak błyskawica, był już przy drzwiach.

Ja siedziałam na schodach i obserwowałam wydarzenia. Dziadek odwieszał płaszcze a babcia narzekała na hodowcę, w domu były dwie znajdy z ulicy i jeden największy pies ze schroniska. Dopiero po paru minutach zobaczyłam, że mama trzyma na rękach małą puchatą czarną kuleczkę z krótkimi łapkami, natomiast ojciec stał w osłupieniu z wielkimi oczyma utkwionymi w psiaku. Wszyscy po kolei wymieniali spojrzenia w milczeniu. Piesek piszczał.

Następnego dnia tata, babcia, mama i dziadek mieli odwieść pieska do przebywającej akurat w Polsce cioci Karoliny. Jednak tata zatrzymał się z psem na rękach w połowie schodów, popatrzył to na psa, to na rodzinę, i powiedział, cytuję - „Nie, pies zostaje”. Zadziwił nas wszystkich a najbardziej swoją teściową, a moją babcię.

Tak więc nasza czarna kuleczka bez ogona, który straciła kiedy była jeszcze u hodowcy, została z nami do dziś, ale nie z czarnym lecz obecnie, z szaro złotym futerkiem, które zrobiło się jej takie po pierwszym strzyżeniu. A jak się zwie nasza bohaterka: Klementyna.

Klementyna.JPG
Gabriela Masłowska.png

Gabriela Masłowska

bottom of page